Light nie zawsze oznacza „lekki”

Jak to? Przecież wiecie, co znaczy angielskie słowo light – jasny, lekki, lekkostrawny, światło itp.

Tyle oficjalny słownik.

 

Light nie oznacza niestety, że ten produkt jest „lekki” dla naszego organizmu.

Sklepowe półki zastawione są niby dietetycznymi i modnymi produktami z napisem light, Dzięki kreatywności technologów prawie każdy produkt ma już swój „lekki” odpowiednik. Tworzy się je z myślą o osobach chcących zrzucić zbędne kilogramy bez żadnych wyrzeczeń lub dbających o sylwetkę. Taki przynajmniej komunikat jest nam przekazywany. Reklamowane są jako zdrowe i bezpieczne i tak też  postrzegane przez sporą część społeczeństwa. Nie wszystkie produkty light są jednak niskokaloryczne. Co więcej, mogą zawierać mniej składników odżywczych i być szkodliwe dla zdrowia, a nawet powodować zwiększenie masy ciała zamiast efektu odchudzającego.

Jak powstają produkty light?

Wstępna koncepcja marketingowa, burza mózgów wielu specjalistów, szukanie luki produktowej na rynku i potencjalnego odbiorcy, konsumenta. Jest wytyczona ścieżka. Doświadczenie technologa i próby produkcyjne, następnie badania konsumenckie na wybranej grupie docelowej, czyli targecie. Potem jeszcze kilka poprawek smaku i konsystencji i mamy dopracowany produkt. Smakiem ma przypominać pełnowartościowy tradycyjny odpowiednik. Jeszcze zgrabne opakowanie i sugestywna reklama. Jest, gotowe. Zadanie zostało wykonane.

Trzeba tylko sprzedać i dostarczyć zaplanowany zysk właścicielowi firmy.

Produkt ma być prawie taki sam i to „prawie” robi wielką różnicę! Ma nas skusić tym, że możemy dostarczyć sobie przyjemności (czasem smakowo jednak wątpliwej) bez wyrzutów sumienia i z poczuciem, że dbamy o zdrowie i sylwetkę. Nic bardziej mylnego. Niestety.

Aby powstał produkt light, podczas procesu produkcji odejmuje się z niego na przykład część węglowodanów czy tłuszczów. Receptura na papierze musi się jednak sumować do 100%. Coś zabierzemy, coś innego musimy w to miejsce włożyć. Najczęściej są to związki chemiczne, które mogą negatywnie wpływać na organizm. Możliwe skutki uboczne to zgaga, wymioty, biegunki, mdłości, bóle głowy, nadpobudliwość, reakcje alergiczne i inne. Warto też dodać, że przeróbka produktu tradycyjnego w odpowiednik light wiąże się z utratą wielu składników odżywczych, szczególnie witamin i składników mineralnych.

Kto nie powinien spożywać produktów light?

Kobiety w ciąży i karmiące piersią, dzieci, osoby chore i starsze oraz alergicy. Nie zaleca się też ich spożywania osobom, które mają jakiekolwiek problemy z układem pokarmowym. Szczerze mówiąc, nie powinni ich spożywać ci, które dbają o zdrowie. Produkty light należą do grupy żywności wysoko przetworzonej.

Schudniemy czy przytyjemy?

Niestety, możemy przytyć. Produkty odtłuszczone szybciej ulegają trawieniu. W związku z tym organizm przyswaja mniej substancji odżywczych, szybciej odczuwamy głód i w konsekwencji sięgamy po następną przekąskę. Wydaje nam się, że niskokaloryczne produkty light są bezpieczne i możemy je spożywać bez ograniczeń. Takie myślenie skutkuje zwiększeniem spożycia i przyrostem masy ciała. Badania wykonane przez amerykańskich naukowców wykazały, że osoby sięgające regularnie po produkty typu light mają większą skłonność do tycia niż spożywające produkty tradycyjne. Spójrzmy na popularność produktów light w USA i katastrofalny stopień otyłości w amerykańskim społeczeństwie. Niestety, na tym polu gonimy Amerykanów w zastraszającym tempie.

 „Lightowe” pułapki

Zgodnie z przepisami Unii Europejskiej produkt light powinien dostarczać przynajmniej 30% mniej kalorii niż tradycyjny. Napój light powinien dostarczać maks. 20 kcal w 100 g, a produkt spożywczy – 40 kcal w 100 g. Zwróćcie uwagę, jak często słowo light jest przekształcane przez producentów w określenia „lekki”, „dietetyczny”, „fit”, „slim”. Produkty o nazewnictwie sugerującym, że produkt może być zbliżony do light, często nie mają niższej wartości energetycznej, a określenia te, lub sugestywne rysunki na opakowaniu, są tylko złudnym sloganem reklamowym. Zdarza się, że produkt z założenia podobny do light, po obniżeniu zawartości na przykład tłuszczu i wypełnieniu ubytku węglowodanami, staje się bardziej kaloryczny niż jego oryginalny odpowiednik. Węglowodany podnoszą poziom glukozy we krwi, wzrasta też poziom insuliny. Huśtawki insulinowe prowadzą do insulinooporności i napędzają odkładanie tłuszczu w organizmie. Zdrowotnie groźniejszy jest dla nas nadmiar węglowodanów niż dobry tłuszcz spożywany w rozsądnych ilościach. Niektórzy producenci bez zmian w składzie produktu reklamują go jako fit, zmniejszając tylko zalecaną podaż dobową na opakowaniu, i w ten sposób skłaniają konsumenta do zakupu. Priorytetem jest zysk.

Umiar, umiar, umiar i rozsądek!

Nasuwa mi się stare znane powiedzenie: człowiek, nie „......” i zje wszystko. Zwierzęta mają jeszcze instynkt samozachowawczy. Sami wiecie, jak wybredne są np. koty, które byle czego nie zjedzą! A ludzie….? Jeśli jednak w całej gamie dostępnych produktów typu light znajduje się jakiś, którego spożywanie sprawia wam wielką przyjemność i daje niezastąpioną radość, potraktujcie go jako grzech dietetyczny i pozwólcie sobie na niego od czasu do czasu, w rozsądnej ilości! Produkty te spożywane sporadycznie i w bardzo ograniczonych ilościach nie powinny mieć negatywnego wpływu na organizm. Zdecydowanie lepiej zjeść mniej tradycyjnego i w niewielkim stopniu przetworzonego produktu, niż dużo zwanego light i zawierającego w składzie całą gamę przykrych niespodzianek.

Jeśli już zdecydujecie się na produkt typu light, przeczytajcie bardzo uważnie etykietę ze szczególnym zwróceniem uwagi na składniki. Upewnijcie się też, czy produkt ten dostarcza rzeczywiście mniej kalorii niż jego tradycyjny odpowiednik.

Zamiast kupować produkty sztucznie odchudzone, warto zastanowić się nad jakością i ilością spożywanych posiłków.

I na koniec…

Nasz codzienny jadłospis powinien być skomponowany z produktów bardzo urozmaiconych, tradycyjnych, konwencjonalnych, świeżych, jeśli to możliwe, wiadomego pochodzenia, kontrolowanej produkcji, najchętniej rzeczywiście ekologicznych.

Jeśli się dobrze zastanowimy, pewnie znajdziemy jakieś kontakty z producentami, np. ciocia, wujek na wsi, zaprzyjaźniony pan na bazarze. W tej chwili w miastach rozrasta się też inicjatywa społeczna, polegająca na sprzedaży produktów rolnych z certyfikatem ekologicznym. Produkty zamawiamy i opłacamy przez internet (Facebook) i odbieramy na naszym lub sąsiednim osiedlu. Co ciekawe, nie są one droższe niż na bazarze, a oferta jest bardzo bogata. Rośnie świadomość społeczna – cudownie!

Miejmy też trochę pokory dla tradycji. Spójrzmy, jak żywili się nasi przodkowie. To są doświadczenia pokoleń! Człowiek chory dostawał rosół gotowany 5 godzin i zioła. Cukier był drogi, pszenica i mięso też, margaryn i olejów rafinowanych po prostu nie było! Nikt nie myślał o żywności wygodnej, jogurcikach „owocowych”, batonikach, chipsach, słodkich napojach ani fast foodach! Jedli mniej, to, co rosło wokół, produkty sezonowe. Mimo że obecnie mamy łatwy dostęp do produktów spożywczych z całego świata, oni paradoksalnie odżywiali się lepiej!

Czy my jesteśmy zdrowsi? Nie, tylko żyjemy dłużej ze względu na postęp medycyny. Mamy antybiotyki (jak długo jeszcze będą nas ratowały?), a medycyna ratunkowa i chirurgia zrobiły kolosalny krok do przodu. Choroby przewlekłe? Cóż, w wielu przypadkach nadal nie radzimy sobie lepiej niż 100 lat temu! Przodkowie byli silniejsi – mówimy, to przedwojenne pokolenie! Nie lekceważmy tego!

Właściwa dieta ma większą moc, niż nam się wydaje!

Kto tu rządzi? Kto nas na siłę karmi? Kto działa na naszą szkodę? Czy jesteśmy ubezwłasnowolnieni? Spójrzmy w lustro. Tam znajdziemy winowajcę!

No, dobrze.

Od czasu do czasu odrobinkę zgrzeszmy dietetycznie dla zdrowotności psychicznej. :)

Kończąc tym optymistycznym akcentem, życzę rozsądnego i przemyślanego smacznego!

Nie ma dwóch takich samych osób, dlatego nie może być dwóch takich samych diet. U nas każda dieta jest inna, dopasowana do Twoich potrzeb, preferencji oraz wykluczeń. Odchudzamy po ludzku. Dostaniesz dietę i opiekę ekspertów.

Sprawdź >